poniedziałek, 28 marca 2011

Czytelnia I

Stworzyliśmy tego bloga nie tylko z myślą o własnej produkcji, ale też po to, by umieszczać tu różne ciekawe teksty. Będą to teksty o różnym charakterze, nie tylko związane ze sztuką.

Dziś zamieszczamy artykuł Jana Sowy "Sztuka – estetyka – polityka . Uwagi o dyskusji nad społeczno-politycznym zaangażowaniem sztuki" z czasopisma Kultura i edukacja, nr 1/2010

Część pierwsza to kilka komunałów o sztuce prześladowanej przez władzę i "wrogie siły", ale dalej jest już konkretnie. Większa część artykułu to analiza myśli Jacquesa Ranciere'a w odniesieniu do wypowiedzi Artura Żmijewskiego, który często powołuje (powoływał?) się na francuskiego filozofa. Konkluzja jest taka, że postawa Żmijewskiego nie tylko nie wiąże się w żaden sposób z myślą Ranciere'a, ale wręcz jest przeciwstawna wobec niej.

Nie to nas zaintrygowało w tym tekście. To, że Żmijewski na siłę podczepia się pod Ranciere'a było widać już w rozmowie artysty z filozofem zamieszczonej we wstępie "Estetyki jako polityki" (fragment o srebrnych kulach).

Tekst Jana Sowy jest dość ciężki do przyswojenia. Musi taki być, bo Ranciere'a nie da się "załatwić" kilkoma frazesami. Jeśli więc ktoś nie jest zainteresowany filozoficznymi dywagacjami, zapraszamy od razu na przedostatnią (drugą od dołu) stronę zamieszczonego tu artykułu. Fragment o spotkaniu w SWPS to oczywiście główny powód naszego zainteresowania tekstem. Z góry zaznaczamy, że zainteresowanie to jest przejawem naszej podłości, chamstwa i innych wyrazów bliskoznacznych.




















sobota, 19 marca 2011

Żydzi i Polacy en gros(s)



Być może wielu Czytelników jest już zmęczonych dyskusjami o Złotych żniwach Grossów. Prawdę mówiąc, my też. Jednak 2 dni temu mieliśmy rzadką okazję, by obejrzeć sensowną dyskusję autorów z naukowcami, którzy mieli różne opinie na temat najważniejszych tez książki. W rozmowie brali udział Irena Grudzińska-Gross i Jan Tomasz Gross, Joanna Tokarska-Bakir, Alina Skibińska, Paweł Machcewicz i Marcin Zaremba. Zaznaczamy, że niniejszy wpis dotyczy nie tyle samej książki, ile dyskusji z 16 marca br. i tego co w tej dyskusji powiedziano o książce

Już w pierwszych zdaniach Gross zacytował fragment Żniw, który miał ustawić problem tak, jak jest przedstawiony w książce. - Czy zbrodnie popełniane przez Polaków przeciwko Żydom podczas II wojny światowej były tylko zachowaniami dewiantów, czy usankcjonowaną powszechną praktyką?

To fałszywa alternatywa. Nie jest tak, że musimy wybierać pomiędzy tymi dwoma możliwościami. Możliwe, że grabienie Żydów nie było ani powszechnie uznawaną normą, ani przejawem dewiacji ludzi z „marginesu”. Postaramy się uzasadnić to dalej.

Tokarska-Bakir przedstawiła pogląd, wg którego każdy gatunek pisarstwa ma swoje reguły i schematy formalne. Pomieszanie, uniemożliwienie sklasyfikowania utworu jako należącego do konkretnego gatunku w istocie uniemożliwia zrozumienie utworu, interpretację i ewentualną polemikę. Mówiąc o Żniwach, Tokarska stwierdziła: - Książka Grossa czytana jest w sposób barbarzyński, wciąż ustawiana poza gatunkiem, do którego należy. To esej historyczny, a oceniana jest jako jedyna najpowszechniejsza forma pisania o historii, od której wymaga się arytmetycznego wyważenia racji jednej i drugiej strony


Socjologia jako słoneczniki

Znowuż, jest to fałszywe definiowanie sporu. Nie chodzi o to, by Żniwa „arytmetycznie ważyły racje obu stron”. Kłopot z książką jest taki, że stawiane są tam hipotezy o charakterze naukowym, a mianowicie, że rabowanie Żydów przez Polaków w czasie wojny i po niej było normą zachowania, normą moralną, praktyką społeczną. Tak więc mamy do czynienia z tekstem, który stawia hipotezy naukowe i co gorsza, udaje, że je rozstrzyga. Jednocześnie, przy próbie weryfikacji zarówno hipotez jak i sposobu ich rozstrzygnięcia, tekst nagle okazuje się być tekstem nienaukowym, a więc takim, którego kryteria naukowości nie obowiązują. Czyż właśnie to nie jest mieszaniem porządków uniemożliwiającym zrozumienie, interpretację tekstu i odniesienie się do niego???

To, że „Żniwa“ stawiają takie hipotezy potwierdza Gross cytując na samym początku fragment w którym przedstawia alternatywę dewiacja vs norma. Później nie odnosi się do słów Tokarskiej-Bakir. Nie odnosi się też do bardziej socjologicznych, niż historycznych zarzutów siedzącego obok niego dr. Zaremby. Potwierdza tym samym, że nie usiłował nawet dowieść swoich twierdzeń zgodnie z regułami sztuki, której terminologię wykorzystał (twierdzeń, że rabowanie było „normą“, „praktyką społeczną“ itd)

Uważamy taką postawę nie tylko za nieuczciwą. Jest to traktowanie socjologii, jak Słoneczników van Gogha wieszanych na ścianach w milionach banalnych reprodukcji. Pozwalamy sobie zakładać, że większość osób wieszających Słoneczniki, robi to tylko dlatego, że słyszeli, że to jest arcydzieło i że jest to drogi obraz. Nie umieliby natomiast powiedzieć dlaczego jest to arcydzieło, dlaczego jest droższe od tysięcy podobnych stylistycznie niearcydzieł, ani dlaczego impresjonizm (nie mówiąc o postimpresjonizmie) był nowatorski.

Uważamy, że podobnie jest w przypadku „Złotych żniw“. Autorzy zapewne sądzą, że nadanie swoim twierdzeniom socjologicznego brzmienia sprawi, że będą postrzegane jako prawdziwsze, bardziej wartościowe. Niestety nie przedstawiają (nie przedstawili w czasie dyskusji) żadnych socjologicznych przesłanek na poparcie swoich hipotez.

Pół biedy, jeśli chodziłoby tylko o Słoneczniki. Banalizacja ich odbioru nie sprawi, że staną się czymś innym, niż są. W przypadku socjologii zagrożenie jest poważne, tym bardziej, że pochodzi ze środowisk uważanych za naukowe. Jeśli wypacza się sens socjologii, to się ją niszczy. I nie fetyszyzujemy socjologii w żaden sposób. Nie uważamy, że jest w jakiś sposób lepsza od eseistyki, bajkopisarstwa albo instrukcji obsługi gaśnicy. Nie można bowiem powiedzieć, że twierdzenia socjologiczne są bardziej „prawdziwe“ albo bardziej „obiektywne“, niż eseje czy bajki. Są to bowiem twierdzenia weryfikowalne wyłącznie na gruncie ich własnej, wewnętrznej logiki.

Przykładowo, jeśli wyrażamy socjologiczną tezę, że Polacy (albo wielu z nich) to antysemici, to nie jest to żadna prawda objawiona. Jest to (a przynajmniej powinno być) twierdzenie odnoszące się do jakiejś konkretnej definicji antysemityzmu zoperacjonalizowanej poprzez konkretne wskaźniki i konkretne zjawiska lub postawy, wybranej spośród wielu innych możliwych definicji. Zawsze można wymyślić równie zasadne inne definicje i inne wskaźniki, które dawałyby inny wynik.

Dlatego właśnie socjologia nie jest „lepsza“ od bajek i instrukcji obsługi. Jest po prostu INNA niż one. O tę inność trzeba dbać, bo inaczej socjologia przestanie być narzędziem pozwalającym na to, czego od niej oczekujemy. To, że socjologia nie jest „lepsza“ od bajek nie oznacza, że mamy zostać bez socjologii, za to z bajkami. Chociaż nie czujemy się w naukach historycznych tak dobrze, jak w socjologii, to jesteśmy pewni, że historia także ma swoją osobną wartość, którą chcielibyśmy zachować.


Nienormalna norma

Tokarska-Bakir dostrzegła problem (za co chwała jej) i postanowiła odnieść się do niego, ale w dość problematyczny sposób. Przytoczyła przykład górali, którzy kultywują dziewictwo przedmałżeńskie. Jest to u nich silnie usankcjonowana społecznie norma. Jednocześnie dopuszczają możliwość kontaktów przedmałżeńskich pod warunkiem, że para nie zostanie na tym przyłapana. Mogą więc istnieć równocześnie normy przeczące sobie. Domyślamy się, że jest to sugestia dotycząca Polaków pod okupacją: wszyscy wiedzieli, że nie powinno się okradać innych, zwłaszcza tych, którzy mają gorzej, a jednocześnie istniały normy pozwalające omijać tę pierwszą normę wobec Żydów.

Być może tak było. Być może istniała taka norma wśród mieszkańców polskich wsi. Problem polega na tym, że tego NIE WIEMY i najprawdopodobniej nie sposób tego dziś rozstrzygnąć. Irena Grudzińska-Gross w pewnym momencie przyznała, że tak w istocie jest. Nie zrobiła tego wprost. Spytała jak, wobec tego, nazwać zjawisko tak drastyczne i tak rozpowszechnione, jeśli nie normą, praktyką społeczną. Ujawniła w ten sposób charakterystyczną logikę. Opisywane zjawisko jest tak ważne i doniosłe, że nie można opisać go słowami zbyt małego kalibru. Tylko terminologia naukowa okazuje się wystarczająco „godna“ do nazwania zjawiska mimo braku podstaw do użycia tej terminologii.

Sam Gross wysunął argument, że masowość tego zjawiska jest wystarczającym powodem, by uznać je za usankcjonowaną społecznie normę. Wsie, w których publicznie lub za wiedzą wszystkich mordowano i okradano Żydów bez konsekwencji, można liczyć w tysiącach. Z tego, co wiemy, takie liczby wynikają z akt sądowych, więc zapewne są zaniżone, bo nie wszystkie przypadki były wykryte. Jednak sama liczebność nie jest przesłanką do stwierdzenia, że była to norma. By przedstawić to jak najprościej, odwołamy się do może nieco dziwnej analogii.

Jeśli weźmiemy 100 szczurów, które dorastały we względnie podobnych warunkach i umieścimy je nagle osobno w skrajnie niekorzystnych, ale identycznych dla każdego warunkach, to można przypuszczać, że będą reagować bardzo podobnie. A jeśli będą różnice w reakcjach, to różnice będą wytłumaczalne dość prostymi czynnikami, np. inaczej mogą reagować samce, inaczej samice. Nie będą musiały się porozumiewać, żeby zachowywać się identycznie.

Wojna stworzyła właśnie takie skrajnie niekorzystne warunki. Kilkadziesiąt milionów ludzi nagle musiało się do nich dostosować albo zginąć. Gross przywołał przykład Radziwiłowa, w którym przed deportacją Żydów ludzie zjeżdżali furmankami, żeby załadować na nie pożydowskie mienie. Siedzący obok Grossa Zaremba przywołał natomiast całą wojenną historię tej miejscowości. Jej mieszkańcy kilkakrotnie padali ofiarą zorganizowanych i masowych grabieży ze strony wehrmachtu albo nadwołżańskich przesiedleńców, którzy chodzili po domach i wybierali sobie z szaf wszystko, co im się podobało. Przywołał też teorię Fostera, zgodnie z którą zachowanie chłopów można uznać za bardzo racjonalnie, ponieważ kierują się przeświadczeniem o permanentnie ograniczonym dostępie do zasobów. Teoria ta nie odnosi się do wojny tylko do rzekomej irracjonalności zachowań w społecznościach wiejskich, co wytknęła Tokarska. Uważamy jednak, że to mało ważny szczegół.

Nie więc nic dziwnego w tym, że wielu ludzi postawionych w identycznej sytuacji zachowywało się identycznie, jeśli uznali że to najbardziej efektywny sposób przetrwania albo zmniejszenia i tak istniejącego prawdopodobieństwa śmierci.

Jeśli komuś wyda się, że takie stawianie sprawy świadczy o naszym uprzedmiotowieniu chłopów, postrzeganiu ich jako kukiełek sterowanych sznurkami różnych „czynników“, to będzie w błędzie. Piszemy tak dlatego, że nie wiemy, jak sami zachowalibyśmy się w takiej sytuacji i wiemy, że nie możemy wykluczyć, że sami znaleźlibyśmy się wśród tych „chciwych“ chłopów. I nie znamy nikogo, kto mógłby to wykluczyć nie przeżywszy tego.

Nie można zaprzeczyć, że jak już wspomnieliśmy, morderstwa i grabieże na Żydach popełniane były publicznie lub za wiedzą wszystkich mieszkańców wsi i że pozostały one społecznie nierozliczone. Sprawcy (nie wiemy czy nigdy, ale na pewno w wielu przypadkach) nie spotkali się z potępieniem społecznym. Oznacza to, że musiał istnieć jakiś mechanizm społeczny umożliwiający taką sytuację. Być może istniała taka norma. Tego, jak wspomnieliśmy, nie sposób stwierdzić. Równie możliwe wydaje się jednak, że była to zawiązywana za każdym razem swego rodzaju „brudna wspólnota“ albo po prostu wspólnota strachu i milczenia społeczności wobec działań podejmowanych przez nieliczną grupkę. Wspólnota ta nie byłaby skutkiem istniejących wcześniej norm, ale zaistniałej nagle sytuacji, w której wszyscy chcąc nie chcąc, uczestniczyli w ten sposób, że o niej wiedzieli

Ostatni argument Grossa był mniej więcej taki. Nie chodziło mu o badania ilościowe, a o pokazanie kilku zdarzeń. Np wspomnianego gromadzenia się chłopów z furmankami jeszcze PRZED deportacją (data była wcześniej znana). Sytuacji w której Żydzi stali ustawieni jakby w kolejce pod ścianę, na rozstrzelanie, a stojący wokół Polacy nie czekali, aż tamci zginą i zdzierali ubrania z czekających dopiero na egzekucję.


Przemoc specjalna, przemoc znacząca?

Te zdarzenia, te obrazy - mówił Gross - są tak wstrząsające, że domagały się jakiegoś specjalnego nazwania, specjalnego potraktowania, wyjątkowego statusu. Pozwalamy sobie zgłębić tę myśl profesora.

W pewnym sensie jest to kompromis wobec zarzutów socjologicznych. Gross, znów nie wprost, ale jednak dopuszcza możliwość, że jego hipotezy nie mają umocowania naukowego. Jednak w zamian, uwzniośla tę przemoc. Refleksję o niej przenosi z poziomu socjologicznego na poziom antropologiczny, kulturoznawczy. Cóż bowiem znaczy, że te zbrodnie są czymś, jak mówi Gross, specjalnym? Znaczy, że nie mogłyby zdarzyć się zawsze i wszędzie, gdzie ludzie zostaliby postawieni w podobnej sytuacji. Nie da się ich wytłumaczyć „czynnikami“ socjologicznymi: wojną, głodem itd. Zdarzyły się dlatego, że Polacy są Polakami, a w ich tożsamości i kulturze leży pogarda dla Żydów i chęć zagrabienia ich majątku. Niemcy „tylko“ im to umożliwili. Przy takim założeniu norma moralna byłaby tylko pochodną wartości, na których wspiera się kultura, konkretnie kultura polskiej wsi i zapewne polskości w ogóle.

Nawet jednak, gdyby Gross miał rację, w tej przemocy nadal nie byłoby niczego wyjątkowego. Cóż bardziej zwyczajnego od negatywnych stereotypów etnicznych prowadzących do jakiejś formy agresji? Kłopot z taką interpretacją jest ten sam, co zawsze. Trzebaby to jakoś wykazać i tu zaczynają się schody, na które Gross nie próbuje wchodzić.

Specjalność“ może oznaczać coś jeszcze innego. Może odnosić się do samych Żydów i każda przemoc wobec nich jest wtedy czymś wyjątkowym. Nie piszemy tego ironicznie. Żydzi rzeczywiście są naznaczeni przez historię jako naród uciskany w ciągu bez mała kilku tysiącleci. Jednak od refleksji historiozoficznej do Radziwiłowa jest bardzo długa droga, za długa dla Grossów.

Może specjalność tej przemocy polegać również na charakterze samej relacji okradany - okradający. Zapewne pod tym również podpisałby się Gross i podobnie nie byłby w stanie tego wykazać. Przykładem takiej analizy jest oczywiście „Nowoczesność i Zagłada“ Baumana. Bauman pokazał, że „specjalność“ Zagłady nie polegała na antysemityzmie Niemców ani nawet na liczbie ofiar. Polegała (w dużym skrócie) na stworzeniu systemu, w którym zwykli ludzie mogli traktować wczorajszych sąsiadów jak zwierzęta nie dlatego, że byli okrutni, chciwi, głodni, ale dlatego, że wykonywali swoją pracę. Przy tym Bauman przytacza całą masę analiz ilościowych, różnych badań na poruszane tematy, a nie opinię kogoś, kto widział straszne rzeczy.

Do takiej metody nawet nie zbliża się Gross. Jego metoda to w istocie sensacyjność, szokowanie konkretnymi zdarzeniami. Problem polega na tym, że Gross pokazuje nam potworności, jakich doświadczyli Żydzi z rąk Polaków, ale nie mówi „Tak też było i przyjmijcie to do wiadomości“. Gross mówi: „To musi coś znaczyć!“. Niestety, nie umie powiedzieć co.

sobota, 12 marca 2011

Gruby nietakt.

Sprawa nie jest najświeższym newsem, ale jakoś nikt o tym nie napisał, więc ktoś musi.
W styczniu tego roku w CSW w Toruniu zakończyła się wystawa "Apogeum. Nowa ekspresja 1987". Reakcje na tę wystawę były raczej mizerne pod względem ilości i jakości. Jednakowoż były to reakcje ciekawe.

Pierwsza na blogu Rastra. Nie była to jednak recenzja wystawy, tylko recenzja jej kuratora, Krzysztofa Stanisławskiego: że zrobił wystawę nie tak jak powinien. Zamiast lalki Zbigniewa Libery ("You can shave the baby") powinien był pokazać film "Jak się tresuje dziewczynki" Libery, bo film powstał w latach 80. a lalka nie. Kurator nie powiadomił też Libery o wykorzystaniu jego pracy i nie zaprosił na wernisaż, co jest grubym nietaktem. Wszystkiemu zaś winien jest zapewne Paweł Łubowski.

Druga reakcja ukazała się na łamach grudniowego arteonu. Pozwalamy sobie przytoczyć cały fragment dotyczący "Apogeum"






















Autor przyznaje, że zbiór prac zgromadzonych na wystawie był imponujący, ale dysonansem jest to, że są też prace, które powstały przed i po ekspresji lat 80. To właściwie wszystko, co autor ma do powiedzenia na jej temat. Dalej jest już o wernisażu. Że gupi bo: Dowgiałło mówił o powstaniu nowego kierunku, ale to jakaś ściema; że punkowy koncert Staniszewskiego nudny; że grupa Gruba Najgorsza nudna, a spektakl Teatru Cinema w ogóle nie na temat. W tym samym artykule zachwyt nad wystawą "Punk's not dead" w Lublinie.

Zasadność tych wszystkich zarzutów nie jest sednem naszego wpisu, ale skoro już przy tym jesteśmy, to warto przypomnieć tekst Krasnali o Rastrze. Sednem naszego wpisu są natomiast dwie sprawy:

1. "Apogeum" to dobra wystawa. A konkretnie, dobra wystawa edukacyjna. Pokazywała transawangardę lat 80. w najciekawszych pracach z tamtego okresu. Jednocześnie nie była to wystawa "szufladkowa", czyli "pokazujemy prace z danego kierunku z lat od do". Ten dysonans, czyli wykorzystanie prac spoza szufladki, stworzył wartość wystawy. Można było prześledzić jak potoczyły się dalsze losy "nowej ekspresji", jakie były jej skutki w naszej kulturze, w sztuce (czego świetnym przykładem jest lalka Libery). Można było odnaleźć jej niespodziewane tropy. Np w obrazie Tarasewicza "Bez tytułu" z 2006 r. Zestawienie go z "California mon amour" Dowgiałły dało ciekawy efekt. Wg nas tak właśnie powinny wyglądać wystawy ilustrujące historię sztuki. Powinny pokazywać źródła postaw i nurtów oraz ich echa, pokazywać konteksty istotne dla nas dzisiaj.

Nie wiemy, czy kurator wziął lalkę Libery bo nie chciał płacić Rastrowi. Nawet jeśli tak było, to nas to nie interesuje, bo zrobił dobrą wystawę. Jako widzowie i mieszkańcy Torunia mamy też głęboko w dupie, czy Libera dostał zaproszenie, czy nie. To problem kuratora, nie nasz, nawet jeśli był to nietakt. Faktem jest, że nikt z piszących o "Apogeum" nie napisał niczego o samej wystawie.

2. Apogeum to nie tylko dobra wystawa. Była to pierwsza w toruńskim CSW wystawa dla normalnych ludzi. Przez "normalnych ludzi" rozumiemy kogoś, kto ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż czytanie Artforum i Obiegu, żeby wiedzieć co teraz trzeba lubić, żeby być fajnym. Jest to jednocześnie ktoś, kto chciałby skorzystać z tego, że w jego mieście jest największa instytucja wystawiennicza sztuki współczesnej w Polsce i chciałby zobaczyć tam coś interesującego, co miałby szansę zrozumieć i co pozwoliłoby mu dowiedzieć się czegoś o sztuce współczesnej.

Co się dzieje, gdy po dwóch latach taka wystawa wreszcie się w Toruniu pojawia? Zostaje totalnie wdeptana w ziemię bez słowa o tym, co jest treścią samej wystawy. Bo wernisaż był za słony. Co ciekawe, raczej nudna "Melancholia sprzeciwu" autorstwa wunderteamu doczekała się w Arteonie recenzji, która powtarzała to, co napisano w broszurze towarzyszącej wystawie, ale słowami autorki artykułu (czyli recenzji pozytywnej w tonacji "och, ach")

Dlaczego tak się dzieje, że ważna i ciekawa wystawa jest przemilczana albo zjechana bez powodu? Niestety nie wiemy, ale podejrzewamy, że to jakaś forma kontynuacji bojkotu Łubowskiego. A może w "środowisku" wystawa dla normalnych ludzi uchodzi za niegodną zainteresowania, bo jest za "łatwa"? Tego też nie wiemy, bo nie jesteśmy ze "środowiska". Uważamy jednak, że jest to dużo grubszy nietakt, niż brak zaproszenia dla Libery.