wtorek, 14 czerwca 2011

Sierakowski wiecznie żywy.








Obejrzeliśmy „wenecką” trylogię I zadziwi się Europa Yael Bartany. Właściwie moglibyśmy napisać ten tekst wcześniej, bo filmy opisywano tyle razy w różnych mediach, że bez oglądania wiedzieliśmy o nich to, co najważniejsze.

Pierwszym problemem, jaki mamy z tym filmem, jest to, że nie nadaje się na Biennale. Trylogia zajmuje w sumie ponad godzinę i nie oszukujmy się – nie jest to film, który intrygowałby widza wchodzącego w przypadkowym momencie do pawilonu. Skutek będzie taki, że nikt oprócz Polaków i być może Żydów nie poświęci naszemu pawilonowi więcej niż 5 minut.

Jeśli jednak znalazłby się jakiś fanatyk, który obejrzałby wszystko, zrozumiałby tyle, że Polacy to ksenofobiczny ludek dyszący nienawiścią do obcych i innych, a Polska to kraj, w którym dochodzi do zamachów z powodów etnicznych i politycznych To by go nie zdziwiło, bo to przecież oczywiste dla każdego wykształconego Europejczyka i Amerykanina.

Nawet jednak, gdyby ów fanatyk starał się myśleć krytycznie i nie ufał stereotypom, Bartana nie pomoże mu rozstrzygnąć jednoznacznie, czy ogląda zmyśloną historyjkę, czy dokument. W filmie występują prawdziwe postaci. Sierakowski gra Sierakowskiego, Rottenberg gra Rottenberg, Alona Frankel gra Alonę Frankel, a przedstawiciele mniejszości etnicznych grają przedstawicieli mniejszości etnicznych. W żadnym momencie widz nie dowiaduje się, że Ruch Odrodzenia Żydowskiego został stworzony jako fikcyjna organizacja, i choć obecnie ktoś tam do niego należy to w rzeczywistości nie zgromadziłby w jednym miejscu tylu członków, ilu widać w filmie. Z tych powodów widz może mieć poważne trudności z rozeznaniem, czy Sierakowski naprawdę został zamordowany, czy to już historyjka.

Z tych samych powodów zaduma na tożsamością etniczną, narodową, polityczną i kulturową będzie najmniej prawdopodobnym efektem obejrzenia filmów.

To tyle w kwestiach „technicznych”. Merytorycznie filmy opowiadają mniej więcej coś takiego: My, mieszkańcy Polski, odczuwamy rodzaj straty, ponieważ nie ma już pomiędzy nami Żydów. Ci Żydzi w ciągu wieków sąsiedztwa stali się częścią naszej tożsamości. Wydaje nam się, że bez nich jest nam lepiej, bo oczywiście uważaliśmy ich za gorszych i obwinialiśmy ich za nasze niepowodzenia. Ale tak naprawdę odczuwamy pustkę. Pragniemy, by Żydzi wrócili i wypełnili ją. Żydzi okazują się zainteresowani tą propozycją i rzeczywiście wracają. Ale są to już inni Żydzi. Inni, by tak rzec, jakościowo, nie tylko egzemplarzowo. Wracają nie jako sąsiedzi, a jako kolonizatorzy. Ich świadomość została skrzywiona przez doświadczenie stworzenia własnego państwa, co zawsze łączy się z jakąś przemocą. Wracający Żydzi to syjoniści, którzy w środku miasta budują konstrukcję obronną mającą chronić ich przed otoczeniem. Tego nauczyło ich państwo. Sami więc definiują się jako inni i zagrożeni. Wizja powrotu przeradza się we własną karykaturę. Ci Żydzi nie pomogą nam zapełnić pustki, którą odczuwamy, ta pustka okazuje się nieredukowalna. Wtedy jednak dzieje się coś, co pozwala przekroczyć pierwszą wizję. Sierakowski ginie w zamachu, czyli staje się ofiarą. Ta ofiara staje się mitem nowej wspólnoty bez narodowości, bez granic, bez przemocy, bez wykluczania itd.

Zastrzeżenie: Trzymamy się tego, co mówiła Bartana w rozmowie w Wysokich Obcasach. Jeśli chodzi o ogólnie pojętą diagnozę, czyli to nieokreślone coś, czego brak odczuwamy, to może coś w tym jest. Choć zawężanie tego do problemu „zniknięcia” Żydów to stanowczo zbyt płytkie podejście. Amputowano nam wiele z naszej tożsamości, nie tylko jej żydowską część. Dlatego opowieść Bartany staje się historyjką o niczym. Można powiedzieć: „w pewnym sensie tak jest, a w pewnym nie jest”, i co z tego? Nagromadzenie kontekstów i odniesień do historii i współczesności sprawia, że historyjka staje się sieczką.

W tej sieczce widać jednak kilka elementów, które kłują w oczy (przynajmniej nas). Film Zamach zawiera wyraźne odniesienia do katastrofy smoleńskiej. Trochę już nas nudzi pisanie o kolejnej próbie „przetrawienia” katastrofy smoleńskiej, ale nic nie poradzimy, że ciągle jesteśmy takimi próbami maltretowani. Pomińmy tytuł, bo nie jesteśmy pewni czy miał on być jakąś zgrywą ze Smoleńska i na ile. Ciało Sierakowskiego wystawione jest w pałacu (lecz jest to Pałac Kultury), do trumny ustawia się kolejka ludzi żegnających „zmarłego”. Na placu Piłsudskiego odbywa się uroczystość żałobna zaaranżowana niemal identycznie jak ta po Smoleńsku połączona wtedy z mszą świętą. Jest oczywiste, że ma się to kojarzyć z żałobą po Kaczyńskim.

I tu jest problem. Nie wiemy, czy ma to być parodia rzeczywistej żałoby sprzed roku, czy tylko posłużenie się jej dekoracjami do wyrażenia innych, niż wtedy treści. Tak, czy inaczej jest to nadużycie. Mit Kaczyńskiego to opowieść nie tyle inna, niż ta opowiadana przez Bartanę, ile jej przeciwstawna. Nie mamy obecnie w Polsce poważnego problemu z nacjonalizmem, z dyskryminowaniem mniejszości etnicznych, z przerostem symboliki narodowej. Ekscesy tego typu nie są na porządku dziennym. Człowiek, który bije czarnoskórego sąsiada z powodu koloru jego jego skóry, jak to było w Toruniu, zostaje przez państwo polskie osądzony i skazany przy ogólnej aprobacie dla wyroku. Uważamy, że mamy wprost przeciwny problem polegający na rozpływaniu się w (lubimy to słowo:) amorficznej masie bez różnic i bez tożsamości. To, co nazywane jest wojną polsko-polską to spór między wizją społeczeństwa świadomego swojej tożsamości narodowej (co nie oznacza etnicznej monokultury ani wrogości wobec innych), a społeczeństwem, które chce się pozbyć swojej tożsamości narodowej jak zbędnego balastu i rozmyć się w kulturze „europejskiej”.

Mit Kaczyńskiego tworzy narrację w której chcący zachować tożsamość i pamięć są marginalizowani, ośmieszani, opluwani i wykluczani. To oni są ofiarą, jak Kaczyński, który stał się ofiarą złośliwości polegającej na rozdzieleniu wizyt w Katyniu i pozbawieniu jego wizyty rangi oficjalnej. Nie są ofiarą bezosobowej, nienazwanej siły, jak Sierakowski. Są ofiarą tych, którzy chcą uprawiać „postpolitykę” i martwić się o ciepłą wodę w kranie, a nie swoją polskość.

Nie ukrywamy, że uważamy taką narrację za ufundowaną na bardzo solidnym gruncie i nader często realizującą się dosłownie. To nie dzieje się od wczoraj. Ale mit Kaczyńskiego sprawił, że ludzie myślący w ten sposób stali się wspólnotą, zobaczyli się nawzajem i odczuli, że ich opowieść nie jest opowieścią oszołoma. Kaczyński mógł stać się mitem tylko dlatego, że istniała społeczna potrzeba takiego mitu.

Dlatego historyjka Bartany pozostanie tylko historyjką. Ludzie, dla których martwy Sierakowski mógłby stać się mitem już od dawna tworzą kulturową wspólnotę. Mitu dla nich nie da się wymyślić, o ile mit w ogóle da się wymyślić (możnaby się o to spierać, np. Osjan jako postać wymyślona „ku pokrzepieniu serc” Szkotów). Ci, którzy chcą się rozpłynąć w europejskości nie są dziś szykanowani, nie mają swoich ofiar, które mogłyby zapoczątkować mit. Z pewnością zaś nie będzie to mit który mógłby „wyprowadzić masy na ulicę”, jak mówiła Bartana w Wysokich Obcasach.

W rozmowie Bartana pyta gdzie na polskich ulicach są nie-Polacy. Ona widzi bowiem tylko twarze, które wszystkie są do siebie podobne, co oczywiście budzi jej niechęć.

Pani Bartano!

Na tyle, na ile możemy wypowiadać się w imieniu Polaków, przepraszamy Panią za nasze podobne do siebie twarze. Na swoje usprawiedliwienie mamy tylko tyle, że ich sobie nie wybraliśmy. Urodziliśmy się z nimi.




Rozmowa z Yael Bartaną w Wysokich Obcasach.

Z J.T. Grossem rozmawia A. Żmijewski i J. Warsza. Gazeta Wyborcza.